Po 30 latach od zmiany ustrojowej przeszliśmy jako społeczeństwo fascynującą drogę. Tak fascynującą, że na dziś… niewiele rzeczy nas fascynuje. W rzeczywistości eventowej ma to niewyobrażalne znaczenie. Dziś „zaskocz mnie” to zadanie z gatunku prawie niemożliwych. Ale jednak możliwe. Zobaczcie.

Jest na Facebooku strona „Polecam i nie polecam – platforma dla eventowców”. Ponad 13 tysięcy członków. Teoretycznie można tu poszukać inspiracji. Są tacy, którzy pytają: „TRÓJMIASTO. Szukam eleganckiej atrakcji na wieczór dla 12 os. wrzesień 2019”. Albo: „Poszukuję lekkich, bezpiecznych zajęć „outdoor” integrujących grupę (20 osób w tym 17 pań). Czas – 3-4 h.” Pod takim postem bywa więcej niż 100 komentarzy. To najczęściej podwykonawcy oferują swoje usługi. Tyle że ktoś, kto szuka tu świeżego pomysłu, a w eventach pracuje choć chwilę, raczej go tu nie znajdzie. Dlaczego?

Po części wynika to z miejsca, w jakim znaleźliśmy się jako społeczeństwo. 30 lat temu kiść bananów, paczka kawy albo oryginalna Kinder Niespodzianka była prezentem marzeń. Proszek do prania z Niemiec – luksusem. Nie mieliśmy prawie nic, więc ceniliśmy wszystko, co tylko mogliśmy dostać. Tak niewiele było nam trzeba, by osiągnąć stan fascynacji czy ekscytacji.

Dziś jest odwrotnie. Mamy wszystko, czego chcemy. Mamy wręcz tak dużo przedmiotów, że raczej staramy się ich pozbywać niż gromadzić. Widzieliśmy tyle, że w zasadzie nic nas już nie zaskakuje. Jesteśmy znudzeni. Siedzimy w fotelach przed telewizorami czekając, aż coś nas wciągnie choć w połowie tak intensywnie, jak kiedyś pierwszy odcinek Klanu. I coraz mniej na nas działa. Taniec w kielichu? Było. Paintball? Nuda. Pokaz barmański? Znowu.

I w takiej rzeczywistości, siedząc na spotkaniu z przedstawicielami marketingu dużej korporacji, słyszymy: „zaskoczcie nas”. Trochę to wygląda jak słynna scena ze Shreka: https://www.youtube.com/watch?v=REs_3MZhkAg

Nastały więc czasy dla naprawdę kreatywnych ludzi i kreatywnych agencji.

Kiedy pytamy uczestników naszych eventów, czego po nich oczekują, ich gust z roku na rok staje się coraz bardziej wyrafinowany. Najbardziej rzuca się w oczy następujący wniosek: to, czego najbardziej nam brakuje, to czas. Skoro więc mamy go przeznaczyć na udział w wydarzeniu, to chcemy odnieść z tej inwestycji korzyść. Coraz rzadziej interesuje nas rozrywka bez celu, a stawiamy sobie pytania o cel przyświecający rozrywce. Zabawę wypiera twórczość.

Wartością, którą może przynieść event, staje się unikalne doświadczenie. Szukamy więc tego, co unikalne i mimo wszystko jeszcze trudno dostępne. Unikalne jest rękodzieło, unikalna jest sztuka. Unikalne są ograniczone dobra. Jak mistrzowie w swoich dziedzinach, którzy mają umiejętności takie, jak nikt inny na świecie. Unikalne są połączenia, których nie wymyślił nikt wcześniej. Atrakcje, którymi dysponuje tylko jeden dostawca.

Rzeczy i doświadczenia stają się tym bardziej unikalne, im większą barierę trzeba pokonać, by je uzyskać. To może być bariera pieniędzy (jak produkcja Mebli z Trawy czy Selfie Museum, jak zakup licencji na wykorzystanie popularnej marki) bariera skali (kiedy jeden event trzeba zrealizować w 10 lokalizacjach jednocześnie) bariera czasu (kiedy na stworzenie produktu potrzeba poświęcić tak dużo czasu, że kosztem staje się niemożność poświęcenia go na coś innego i zarobienia pieniędzy w inny sposób). Unikalne w oczywisty sposób staje się to, czego podaż jest ograniczona -> znany człowiek, dzieło nieżyjącego artysty.

Przewagę mają ci, którzy pokonanie tej bariery mają za sobą lub są gotowi na inwestycję i odwagę, by ją pokonać. Bo unikalność można stworzyć. Kreatywność polega na tym, by wykorzystać to, co istnieje, w nieoczywisty sposób i dzięki temu osiągnąć nową jakość. Uczestnicy eventów to doceniają.

I wracając do przywołanego spotkania. Tak, na hasło „zaskocz mnie” odpowiadamy w taki sposób, który może zaskoczyć. To wymaga pracy intensywniejszej niż standard. Jest bardziej wymagające. Ale czy dzięki temu frajda nie jest jeszcze większa?